Autor: Jadwiga Kuitkowska (zm. 2008 r.)

Urodziłam się w Łomży.

Był 1 września 1939 r. Miałam wtedy 9 lat i zdałam do drugiej klasy szkoły podstawowej. Gdy szykowałam się do szkoły usłyszałam jak ogłaszają przez megafony, że wybuchła wojna. My jako dzieci krzyczeliśmy z radości, że nie trzeba iść do szkoły. Wkroczyły wojska niemieckie. Witaliśmy ich z kwiatami. Jeden z żołnierzy niemieckich podszedł do nas i mówi po śląsku: „Nie cieszta się bo jeszcze będzieta płakać”. Miał rację. Mojego ojca zabrali do niewoli, trafił do obozu w Oświęcimiu.

Po wkroczeniu Niemców do Łomży, zaczęto gromadzić Żydów na jednej ulicy i tam utworzono dla nich getto. Późnym wieczorem ktoś zapukał do okna mojej babci. Babcia podeszła do okna i zobaczyła Żydówkę, swoją koleżankę. „Co chcesz?” – zapytała babcia. A Żydówka odparła: „Julcia, masz kawałek żółtego płótna, musimy nosić żydowskie gwiazdy”. Dostała materiał. Minęło kilka dni. Tego dnia była piękna pogoda. Dzieci bawiły się na podwórku. Nagle słyszymy szum, rwetes. Okazało się, że Niemcy prowadzili Żydów do Giełczyna, gdzie był duży las. Kazali im śpiewać: „Śmigły Rydz nie nauczył nas nic, a Hitler złoty nauczył nas roboty, uj, wej przez nas wojna”, kto nie śpiewał, został uderzony pałką. Na miejscu kazali im kopać rowy. Tam wszystkich zabili. Niemcy chcieli także zabić moją młodszą siostrę, szłam z nią koło getta, gdzie patrol niemiecki zobaczywszy nas, zaczął krzyczeć: „Halt Jude”! Moja siostra była podobna do Żydówki. Na szczęście szła z nami moja ciocia, która znała język niemiecki i wyjaśniła strażnikowi: „To jest Polka, moja siostrzenica”. Puścił nas wolno. To była łaska Boża. Pan Bóg czuwał nad nami. Niemcy zaczęli wywozić Żydów. Miałam koleżankę, Żydówkę, która nazywała się Bluma, była moją bardzo serdeczną koleżanką. Chodziłyśmy razem do szkoły. Zginęła w Oświęcimiu. Bardzo płakałam, gdy wszystkich Żydów spalano w komorach gazowych.

Gdy Niemcy wywieźli wszystkich Żydów z getta, ja wraz z moją koleżanką poszłyśmy do kamienicy, gdzie mieszkała moja koleżanka Bluma. Miałam nadzieję, że znajdę tam jakieś zdjęcia. Niestety niczego nie było, ponieważ Niemcy zgromadzili wszystkie rzeczy na jedną gromadę i spalili. Gdy wychodziłyśmy z kamienicy natknęłyśmy się na patrol. Jak się chwilę potem okazało, był to polski patrol. Strażnik nazywał się Radko, był znajomym moich rodziców. Mężczyzna zwrócił się do nas: „I co ja teraz z wami mam zrobić”? „Panie Radko, puści pan nas” – prosiłyśmy, a on na to: „Wtedy będzie pan Radko jak będzie was rzadko” i zaczął się śmiać. Wskazał nam drogę, którędy mamy iść. „Tylko uważajcie, bo tam chodzi żandarmeria niemiecka, to mogą was zabić, nie wolno chodzić po getcie” – ostrzegał. Podziękowałyśmy strażnikowi. Podziękowałyśmy Panu Bogu, że był przy nas. To była wielka łaska od Boga.

Gdy szłam z koleżankami przez pola z Łomży do Zambrowa (tam było spokojniej) złapali nas rosyjscy żołnierze. „Dokąd idziecie?” – zapytali. Wzięli nas za szpiegów, zaprowadzili nas do ciemniej piwnicy, gdzie trzymali nas dzień i noc. Wkrótce przyszedł dobry żołnierz i nas wypuścił. Dał nam na drogę bochenek chleba. Podziękowałyśmy mu, a po drodze mówiliśmy: „Boże Ojcze nasz, dziękujemy Ci, że nas ochroniłeś”. Wkrótce potem Niemcy zabierali wszystkie polskie dzieci w wieku powyżej dziesięciu do koszar gdzie musiały skubać drób dla niemieckich żołnierzy. Moja starsza siostra również znalazła się wśród tych nastolatków. A my jako małe dzieci gdy chcieliśmy podać kawałek chleba i mleka dla żołnierzy, jeden z żandarmów wyciągnął pałkę i uderzył nas po plecach mówiąc: „Nie wolno nic podawać”, to był cud Boży, że nas nie zastrzelił.

Mój najstarszy brat był w wojsku kościuszkowskim, gdy przyjeżdżał na przepustkę do domu to my, młodsze rodzeństwo, wołaliśmy na niego: „Tadeusz Kościuszko wlazł pod łóżko, złapał szczura, bo myślał, że to kura”. A on ganiał nas po całym podwórku. Było naprawdę dużo uciechy i radości. Gdy wrócił z wojska, zamieszkał w Białymstoku i tam się ożenił. Było to w 1942 roku. W białostockim lesie zginął zabity przez organizację ukraińską o nazwie „U.P.A.” Gdy wojna ucichła, a życie zaczęło płynąć normalnie, było nam bardzo smutno, ponieważ mój tato nie wrócił z wojny. Dwa lata po zakończeniu wojny, był to grudzień, święto Bożego Narodzenia, siedziałam z całą rodziną w domu, było nas ośmioro, mama szykowała wigilię. Nagle usłyszała granie na harmonii, wybiegła na podwórze i woła nas: „Co za radość nam Pan Bóg dał, oto macie ojca!” Bóg wysłuchał nasze modlitwy, modliliśmy się codziennie wszyscy razem o powrót taty.

Po pewnym czasie znów wrócił niepokój. Do kraju zaczęły wkraczać wojska rosyjskie i zaczęły się aresztowania. Wojska Stalinowskie aresztowały wszystkich polskich oficerów i wywoziły na Sybir. Ojciec mojej koleżanki był oficerem Wojska Polskiego, został aresztowany i zesłany na Syberię. Tam zginął. Był naprawdę bardzo dobrym człowiekiem, lubił dzieci, zawsze opowiadał nam bajki i powtarzał: „Kochajcie Pana Jezusa i rodziców, a będziecie żyli”. Gdy teraz, po latach, siedzę w domu i rozmyślam tamte lata to wierzę, że Bóg był przy mnie od samych narodzin. Przeszłam tyle chorób, czas głodu, strachu, ale zawsze czułam, że Bóg trzyma mnie w swoich ramionach. Aż wreszcie przyprowadził mnie do zboru w Kętrzynie.

Tu wzięłam chrzest wodny i jestem tu do dziś wśród Was siostry i bracia, za co z całego serca Panu Bogu dziękuję. Mam pięcioro dzieci, które mnie bardzo kochają i dziękuję Bogu za wszystko.