Gdy pierwszy Kościół zaczął się rozwijać, pojawiły się pewne problemy zgoła nieduchowne: „A w owym czasie, gdy liczba uczniów wzrastała, wszczęło się szemranie hellenistów przeciwko Żydom, że zaniedbywano ich wdowy przy codziennym usługiwaniu”. (Dz. Ap. 6,1)
Rzeczą oczywistą było, że apostołowie byli przeciążeni obowiązkami nauczania i troską o nowo nawróconych. Ale gdzieś pośród mnogości zajęć stracili z oczu potrzebujące opieki wdowy, a być może i innych znajdujących się w potrzebie.
Coraz bardziej koncentrowali się na zwiastowaniu ewangelii, nauczaniu i budowaniu Kościoła. Gdy w końcu dotarło do nich wołanie o zainteresowanie się potrzebującymi pomocy wdowami, zaraz zwołano naradę aby rozwiązać ten problem. „Wtedy dwunastu, zwoławszy wszystkich uczniów, rzekło: Nie jest rzeczą słuszną, żebyśmy zaniedbali słowo Boże, a usługiwali przy stołach.” (Dz. Ap. 6,2)
Apostołowie doszli do wniosku, że są rzeczy bardzo ważne, ważne i konieczne. Ponieważ uznali, że nie można poświęcić spraw najważniejszych na rzecz spraw koniecznych, więc powołano do tych zadań pewną grupę ludzi. „Upatrzcie tedy, bracia, spośród siebie siedmiu mężów, cieszących się zaufaniem, pełnych Ducha Świętego i mądrości, a ustanowimy ich, aby się zajęli tą sprawą; my zaś pilnować będziemy modlitwy i służby Słowa. Tych stawili przed apostołami, którzy pomodlili się i włożyli na nich ręce”. (Dz. Ap. 6,3-4 i 6,6)
Nie sądzę, aby apostołowie obawiali się splamić swych rąk tak przyziemną służbą jak usługiwanie przy stołach. Z pewnością robili i jedno i drugie. Lecz to ich w końcu przerosło.
Patrząc na siebie i obserwując tzw. życie zborowe zauważam, że (mam tu na myśli męską część społeczności) niektórzy uważają siebie za powołanych tylko do zwiastowania Słowa czy nauczania, choć rzadko się zdarza aby komuś głosili Ewangelię, nie mówiąc o tym, że nigdy nie wygłosili kazania.
Być może biorą dosłownie do siebie wypowiedź apostoła Pawła: „W wielkim zaś domu są nie tylko naczynia złote i srebrne, ale też drewniane i gliniane; jedne służą do celów zaszczytnych, a drugie pospolitych. (2 Tym. 2,20)
Właśnie tacy bracia myślą może o sobie, że są tymi naczyniami wyłącznie do celów zaszczytnych.
Brat „powołany” do celów zaszczytnych nie zniży się do tego stopnia, aby usługiwać przy stołach. Nie użyje swych rąk przy czynnościach porządkowych w zborze. W żadnym wypadku nie zamoczy swych rąk przy zmywaniu naczyń po uroczystości zborowej. Nie zajmie się pomocą w nakrywaniu do stołów, a potem pomocy przy sprzątaniu.
Do celów pospolitych są inni. Kto to są „ci inni”? Oczywiście w pierwszej kolejności siostry. A już najbardziej te starsze wiekiem. To nic, że coś im dolega. To nic, że ledwo trzymają się na nogach. To nic, że dają z siebie wszystko. Przecież od tego są!
Bracia, zastanówmy się trochę. Ap. Paweł dalej pisze: „(…) nadającym się do wszelkiego dzieła dobrego”. (2 Tym. 2,21)
Oczywiście, każdy, ja też chciałbym być używany przez Boga do celów zaszczytnych. Ale droga do tego wiedzie przez bycie używanym najpierw do celów pospolitych. Trzeba być gotowym do „wszelkiego dzieła dobrego” jak pisze apostoł Paweł.
Myślę, że dla wielu z nas przydałoby się znów zacząć albo wręcz rozpocząć od usługiwania przy stołach.
Wiem, że nie łatwo jest zebrać się i kogoś odwiedzić, np. chorego, szczególnie, jak jest przepiękna pogoda lub gdy okropnie pada. Ktoś jest w szpitalu? No trudno, może zrobi to ktoś inny? Życzę każdemu, aby nie musiano ciebie odwiedzać w szpitalu. Ale gdybyś tam się znalazł, czy chciałbyś, aby ciebie odwiedzano, tak, jak ty kogoś, kto potrzebował twoich odwiedzin?
„A więc wszystko, co byście chcieli, aby wam ludzie czynili, to i wy im czyńcie”. (Mat. 7,12)
Sądzę, że do takiej służby „przy stołach” nie potrzebujesz szczególnego włożenia rąk.
Władysław Plewiński