Ef. 4.25:
„Przeto odrzuciwszy kłamstwo, mówcie prawdę każdy z bliźnim swoim, bo jesteśmy członkami jedni drugich.”
Wiem, że niektórzy chrześcijanie biorą ten werset dosłownie, a zarazem opacznie.

Kłamstwo z ich ust nie wychodzi, bo to jest grzech. Prawdę można mówić bez obawy, a nawet powinno się ją mówić bezwarunkowo „w żywe oczy”. Słyszy się czasami:
– Wiesz brat Iksiński był wczoraj w pubie, na pewno pił tam alkohol, ja tam o tego nic nie mam, ale jaki z niego chrześcijanin.
Albo:
– Gdy leżałem w szpitalu nasz pastor obiecał, że odwiedzi mnie w najbliższym czasie, ale jak zwykle zapomniał.
Lub:
– Jest w naszym zborze ktoś kto czyta nieodpowiednią literaturę. – To straszne – odpowiada słuchacz – A kto to taki? – zapytuje.
Można mnożyć podobne przykłady mówienia prawdy, ale chyba każdy zgodzi się z tym, że nie jest ona przeznaczona do dzielenia się nią z każdym bliźnim. Jeżeli już to tylko z tą osobą, której sprawa dotyczy.
Kilka wersetów dalej listu do Efezjan jest napisane: „Niech żadne nieprzyzwoite słowo nie wychodzi z ust waszych, ale tylko dobre które może budować, gdy zajdzie potrzeba…”
Zacytowane „nieprzyzwoite słowo” nie oznacza przecież tylko (jak niektórzy myślą) słowo niecenzuralne, brzydkie. Również jest to słowo nieodpowiednie, które może zburzyć czyjś wizerunek, przedstawić w fałszywym świetle.
Św. Jakub pisze w swoim liście: „Dopuszczamy się bowiem wszyscy wielu uchybień; jeśli kto w mowie nie uchybia, ten jest mężem doskonałym, który i całe ciało może utrzymać na wodzy.”

Widać z tego, że wielu nam, a może i wszystkim brakuje tej doskonałości, która obrazuje naszą mowę. Może i ktoś jest w mowie doskonały – jeżeli jest, naprawdę ma czym się chlubić. Jednak wiem, że wszyscy mamy święty obowiązek ujarzmiania swego języka.

Oleg Owierczuk – lipiec 2010